poniedziałek, 2 listopada 2015

Głupstwo I (kontynuacja)

Ogólnie zakończenie jak dla mnie było idealne. Jednak jak byłam w ciąży i cierpiałam na niemoc twórczą ;-) przeczytałam sobie wszystkie moje opowiadania na po kolei. Przy Głupstwie mną szarpnęło, dalszy ciąg pokazał się w mojej głowie, tak więc poddałam się i go piszę. Mam teraz więcej luzu, Mały odrobinę spokojniejszy, tylko nie mogę mu dawać do zabawy gumowych książeczek. Gryzie je wtedy zawzięcie i tak wyzywa, że w całym domu go słychać :-) Nie mogę też przy nim niczego jeść, bo najpierw wpatruje się jak zaczarowany, łykając ślinę (autentycznie!), a późnej też zaczyna wyzywać. Nie płakać, tylko wyzywać. No ładnie! Niecałe pięć miesięcy i już mu się charakterek wykluwa. Strach pomyśleć co potem :-D
Na dobry początek tygodnia dłuższy kawałek. Ja jestem chora, więc wracam do łóżeczka. "Małe" bakterie mnie powaliły ;-)

link do zakończenia poprzedniego cyklu - klik

          Głupstwo I (kontynuacja)
Siedziałam pochylona nad stosem niedbale ułożonych kartek, od czasu do czasu zerkając na śpiącą Marysię. Moja maleńka leżała z rączkami rozrzuconymi na boki, tak rozkosznie słodka, że nie po raz pierwszy miałam ochotę zamknąć ją w ramionach i nigdy więcej nie wypuścić. Za kilka dni kończyła dwa miesiące, a ja powoli wracałam do równowagi. Po porodzie, po ostatnim spotkaniu z Karolem, po cierpieniu, którego doświadczyłam. Już nie czułam się tak przeraźliwie samotna, pojawiły się całkiem nowe emocje, zastępując te stare, sprawiając, że dojrzałam, wyciszyłam się. Byłam pewna, że zniknęła ta szalona, narwana dziewczyna sprzed roku.
Tak przynajmniej w danej chwili myślałam.
Ulicą przejechał motocykl, czyniąc tyle hałasu, co startujący odrzutowiec. Zaniepokojona zerknęłam na małą, ale ta nadal spała cichutko posapując. Potem zmarszczyłam brwi i poszukałam wzrokiem miotły. Jak ten skurwiel zrobi to jeszcze raz, przysięgam, pójdę tam i mu przywalę! Parsknęłam śmiechem. Charakterek aż tak bardzo mi się nie zmienił.
Problem polegał na tym, że z chwilą urodzenia Marysi, zaczęło mi przeszkadzać wiele rzeczy na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Każda osa była wrogiem śmiertelnym numer jeden, ciekawscy ludzie zaglądając do wózka, za mocno się pochylali, a sąsiad prowadzący serwis motocyklowy zaczął poważnie szarpać moje nerwy. Zatęskniłam nawet za starą ulicą, pełną dziur i wybojów. Nowa, brukowana, dawała znakomite pole do popisu piratom drogowym. Trzy niewielkie garby nie stanowiły żadnej przeszkody. Wręcz przeciwnie, cholerny motocyklista zwalniał przed każdym, a później energicznie dodawał gazu. Raz dziennie jeszcze bym wytrzymała, ale kilka? Kilkanaście? Czasami co pół minuty. Na początku zaciskałam zęby i klęłam w duchu jego klientów. Potem zorientowałam się, że to on sam sprawdzał efekt końcowy. Na dodatek bezczelnie zakręcał tuż obok naszej posesji. Jak ja bym go…
I właśnie w tym momencie rozległ się hałas, który narastał i narastał, aż do ogłuszającego crescendo. Szlag mnie trafił z miejsca, chociaż Marysi było wszystko jedno, spała nadal. Oczywiście wampir przebrzydły zatrzymał się tuż pod naszą bramą, nawrócił, po czym dodał gazu i odjechał. A we mnie zagotowała się para. Nie będzie mi tu bydle jedno robiło sobie pola testowego z naszego podjazdu! Mściwie zaczęłam obmyślać metody zemsty. Najlepsze wydało mi się trzepnięcie go miotłą w ten pusty łeb, gdy będzie przejeżdżał obok, ale mogłabym gnojkowi zrobić krzywdę. Szkoda. Trzeba było przejść do mniej radykalnych działań. Rzewnie wspomniałam kij bejsbolowy. No a na końcu Karola…
Zasępiłam się, bo to wspomnienie nadal bolało. Już nie czułam jakby wyrywano mi serce żywcem, ale i tak bolało. Pojawiły się niechciane łzy, zwłaszcza gdy spojrzałam na leżące w wózku maleństwo. Tak bardzo była do niego podobna. Te same ciemne, kręcone włoski. Te same usta, minki. Tylko niebieskie oczy nie pasowały, ale to przecież mogło się jeszcze zmienić. Wykapany ojciec. Ojciec, który nie miał pojęcia o jej istnieniu, a nawet gdyby miał, to i tak nie jestem pewna, że chciałby się do tego ojcostwa przyznać. Czasami tak bardzo żałowałam, że nic nie powiedziałam. Tak bardzo, że aż ściskało mi serce, a w żołądku pojawiało się dziwnie nieprzyjemne uczucie.
Od tych smętnych rozmyślań, oderwał mnie ponowny hałas. I w tym momencie skończyła się moja cierpliwość.
– Dorka! – wrzasnęłam w głąb domu. – Pozwól tu na chwilę.
Moja siostra zbiegła po schodach. Za nią podążał Rafał. Ich znajomość już dawno przerodziła się w coś naprawdę poważnego i obecnie cała rodzina szykowała się na rychły ślub. Rafał wiedział kto jest ojcem Marysi, wiedział o wszystkim. Powiedziałam mu nawet więcej niż własnej siostrze. A że był to naprawdę porządny facet, to mogłam być pewna, że nie piśnie Karolowi ani słowa. Zresztą sam przyznał, że przestał utrzymywać z nim jakikolwiek kontakt.
– Popilnujecie małej?
– Tak – Dorka z zapałem przejęła władzę nad wózkiem. – Gdzieś jedziesz?
– Nie, skąd. Dajcie mi kwadrans.
Nie pytali o nic więcej, tylko wymieniając porozumiewawcze uśmiechy, skierowali się na tyły domu, do ogrodu. Za to ja wystartowałam tak jak stałam, chwytając tylko po drodze mocno zużytą miotłę. Z zaciśniętymi zębami przebiegłam truchtem kilkaset metrów, po czym skręciłam w prawo, na posesję uciążliwego gada. A jakże, stał na samym środku podwórka, tuż przy jakimś lśniącym chromowanym cudeńku, rozmawiając z tłuściochem od stóp do głów ubranym w czarną skórę.
– Dzień nie-dobry! – wrzasnęłam pełną piersią, z silnym akcentem na „nie”. Odwrócili się i wpatrzyli we mnie zaskoczeni. A ja nagle zrozumiałam, że nie tylko z powodu głośnego powitania.
Dwa dni temu postanowiłam zabawić się w domowy gabinet kosmetyczny, czego efektem były trzy piękne, dorodne pryszcze na mym obliczu. Wstając o poranku, umyłam zęby, opryskałam twarz wodą, a przebrzydłe syfy posmarowałam specjalnym specyfikiem w kolorze wyrazistego fioletu. Włosy związałam w dziwaczny kok na czubku głowy. Na sobie miałam ukochany dres, sprany na maksa, a na dodatek z ogromną dziurą na kolanie, co do której żywiłam pewien sentyment. Na nogach rozczłapane kapcie zwierzaki, a ręku zdezelowaną miotłę. I tak oto udałam się z wizytą sąsiedzką…
Nic dziwnego, że wpatrywali się we mnie baranim wzrokiem. Z irytacją pomyślałam o trzech fioletowych kropkach, po czym przystąpiłam do części zasadniczej, czyli zgłoszenia swoich pretensji.
– Mam dość tego hałasu – zaczęłam agresywnym tonem, zbliżając się do znieruchomiałych mężczyzn. – Nawet na spacer strach wyjść, bo mi dziecko zawału dostanie.
– Pani do mnie? – upewnił się sąsiad.
– A kto testuje te rupcie na naszej ulicy? – z pretensją wskazałam na stojący pomiędzy nimi motocykl. – Kto hałasuje, buczy, jeździ niczym szaleniec? Może pański sobowtór?
– To publiczna ulica, każdemu wolno – mruknął wcale nie przejmując się postawionymi zarzutami. – Nie podoba się, to proszę się wyprowadzić. Co mnie obchodzą cudze bachory.
Gdyby mnie choć trochę znał, to nie użyłby tak lekceważącego tonu. I tak obraźliwego słowa odnośnie mojej córeczki. Przypomniałam sobie zajście sprzed roku, gdy przyłożyłam Karolowi kijem bejsbolowym, co tylko spotęgowało moją złość. Pora jednak zmienić taktykę. Chwyciłam miotłę i z całej siły walnęłam w lśniący, szklany reflektor motocykla.
– Och, jaka strata – powiedziałam mściwie i dodałam nieszczerze. – Naprawdę bardzo mi przykro. Ale w końcu co mnie obchodzi cudza własność.
Tłuścioch nie wiadomo dlaczego zaczął się śmiać, za to jego towarzysz poczerwieniał z tłumionej złości.
– Zwariowała pani!? – wrzasnął, usiłując odebrać mi tę prowizoryczną broń. W zamian za to otrzymał potężny cios wystrzępionym włosiem pełnym kurzu. Psiknął lecz nie zrezygnował. Grubas w skórze zanosił się śmiechem, pokwikując niczym zarzynane prosię, a ja zajęłam pozycję obronną.
– Spróbuj tylko! – warknęłam. – To moja miotła!
– Czekaj no ty pokręcona zołzo! Już ja dopilnuję, żebyś za to zapłaciła.
Miałam wielką ochotę pokazać mu język, ale uświadomiłam sobie, że to chyba nie wypada. Za stara jestem na takie numery. W zamian za to roześmiałam się drwiąco, przyjmując pozycję herosa wspartego na włóczni i spoglądającego na wroga z wyraźną pogardą.
– Następnym razem walnę cię, gdy będziesz przejeżdżał obok naszego domu.
– Następnym razem… – zaczął z tłumioną wściekłością.
– Kondziu, daj spokój. – Grubasek się uspokoił i postanowił interweniować. – Lepiej zaproś dziewczynę na kolację i będziesz miał problem z głowy.
– Ja ją?!
– On mnie?!
Oboje zareagowaliśmy ze słusznym oburzeniem. Kolację? Jeszcze czego!
– Prędzej na pojedynek w samo południe – wyrwało mi się niechcący.
– Na miotły? – zainteresował się gwałtownie nasz rozjemca.
– E… Chyba nie – powiedziałam niepewnie. Za to sąsiad postanowił skorzystać z ciszy jaka zapanowała na skutek mojej niepewności.
– Za reflektor jesteś mi winna…
– Figę z makiem.
– Wezwę policję!
– A wzywaj sobie kogo chcesz.
Znów poczerwieniał. A ja miałam w końcu okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Niewysoki, może o pół głowy wyższy ode mnie, barczysty, opalony. Włosy obcięte krótko przy skórze. Oczy jasne, trochę szare, trochę niebieskie. Brwi gęste, teraz wyraźnie zmarszczone w wyrazie niezadowolenia. Twarz niczym się niewyróżniająca, a jednak harmonijna, no, może poza zakrzywionym nosem. Ubrany w przybrudzoną koszulkę i robocze spodnie. Tatuaż na prawym przedramieniu. Papieros zatknięty za ucho. No i dołeczek w podbródku. Całkiem zwyczajny facet. Zresztą przy Karolu każdy wydawał się nijaki i zwyczajny. Posmutniałam i opuściłam oręż, co mój przeciwnik od razu wykorzystał.
– To jest dowód rzeczowy – oznajmił.
– Zatrzymaj na pamiątkę. I żebym cię nie widziała więcej przed moją bramą! – pogroziłam mu na odchodnym pięścią. Zamarł z miotłą w ręku, podczas gdy grubasek na nowo zaczął chichotać. Jednak myliłam się sądząc, że to koniec. Zanim doszłam do furtki, poczułam silne szarpnięcie za ramię.
– Czego chcesz? – spytałam, siląc się na spokój, choć najchętniej od razu wystartowałabym z pięściami.
– Ja nie żartowałem z tą policją.
– I co z tego?
Widać że go zdumiałam. Patrzył na mnie nieco zmieszany, wciąż trzymając za przegub lewej ręki. Ciekawe po co? Przecież bym nie uciekła.
– Dobrze – nagle odzyskał zdecydowanie. – Albo pokryjesz koszty naprawy albo umówisz się ze mną na kolację.
Teraz to ja zbaraniałam. Żeby tak od razu ze ścieżki wojennej przejść do pokojowych rokowań… Co go napadło? Ach, no tak, ja. Ale ogólnie? Wyglądałam jak wyglądałam, do tego po porodzie przybyło mi trochę kilogramów i przestałam przypominać eterycznego elfa. Teraz bardziej kojarzyłam się z wypasionym elfem.
– Mam dziecko – powiedziałam stanowczo.
– Tak, to już wiem.
– Dlaczego przypuszczasz, że jestem samotna?
– Po pierwsze, to mała miejscowość, a plotki szybko się roznoszą. Skojarzyłem niektóre fakty. Po drugie, gdybyś miała partnera, to przysłałabyś go do mnie, zamiast sama przychodzić – dodał rozbawiony. Gdy się uśmiechał, pojawiały się zmarszczki w kącikach oczu.
– Widać po tym, że jeszcze mnie nie znasz – mruknęłam. Przez moment znów pomyślałam o przeszłości. Nie powinnam pakować się w kolejną znajomość, za wcześnie na takie rzeczy. Ale z drugiej strony może uda mi się przekonać tego kretyna, aby nie ujeżdżał więcej przed naszą bramą. Sprawa godna poświęcenia. I tak strasznie dawno nigdzie nie byłam, nawet na banalnej kawie.
– Kolacja mówisz?
– Zakopiemy miotły wojenne.
– Mogłam przyjść z toporem.
– Nie wątpię – roześmiał się nagle. – Albo z kijem bejsbolowym…
Najeżyłam się.
– Skąd?...
– Mój brat jest policjantem i rok temu mieli ciekawą interwencję na naszej ulicy. Ponoć wezwała ich prześliczna blondynka, niesłusznie posądzając sąsiada o przemoc seksualną. Ogłuszyła go wtedy kijem bejsbolowym i przykuła do kaloryfera.
– Prześliczna? – spytałam z powątpiewaniem, doskonale pamiętając o swoim wyglądzie. Nawet odruchowo pomacałam się po dziwacznej fryzurze.
– Skojarzyłem bardziej po chęci do rękoczynów. Co się stało, że zmieniłaś broń?
– Miotłę miałam pod ręką. I wypchaj się swoim zaproszeniem! – Odwróciłam się na pięcie, gniewna i wzburzona. Zapomniałam jednak, że nie tylko ja bywam uparta. Dogonił mnie, zagradzając drogę. Zrobił to prawie w samej furtce i chcąc wyjść, musiałabym odepchnąć go na bok. Fizycznie niewykonalne. Stanęłam, sapiąc z oburzenia i rzucając pełne potępienia spojrzenia.
– Konrad – oświadczył ze spokojem, wyciągając w moim kierunku dłoń.
– Gabrysia – odpowiedziałam odruchowo, ale nie podałam mu ręki.
– To co? Zgadzasz się?
– Nie wiem. Denerwujesz mnie.
– Słowo honoru, że więcej nie będę jeździć po twoim kawałku ulicy.
Zawahałam się, choć wyraźnie wyczuwałam w jego głosie kpinę.
– Jak jeździsz po sąsiednich to też słychać.
– Założę tłumik.
Tym razem prawie się śmiał. Nie znałam się na budowie jednośladów, można było mi wcisnąć każdy kit. Co najwyraźniej robił.
– Jakoś ci nie ufam.
– I bardzo dobrze. Nie o twoje zaufanie mi chodzi. Znaczy się… – zmieszał się nagle, bo te słowa zabrzmiały dość dwuznacznie. – Myślałem jedynie o kolacji.
– O kolacji? – tym razem to ja byłam kpiąca. – Ale niech ci będzie. Korzyść podwójna, bo pierwsze przestaniesz mi działać na nerwy, a po drugie czas zacząć sezon ogórkowy.
Zrobił dziwną minę, bo chyba nie do końca zrozumiał, co miałam na myśli. Zafrapowany potarł podbródek, potem wygrzebał z kieszeni telefon.
– Zapiszę sobie twój numer – i spojrzał na mnie oczekująco.
– Dziewięć dziewięć siedem. A poprosić to nie łaska?
– Poproszę – powiedział potulnie. A jednocześnie powróciło rozbawienie w jego oczach. I pewnie dlatego obudził się we mnie duch przekory.
– Wiesz gdzie mieszkam, to na razie wystarczy.
– No dobrze – odparł przeciągle. – Stawię się potulnie pod furtką jutro o dwudziestej. Pasuje?
Jakiś taki za bardzo ugodowy był. Przyjrzałam mu się podejrzliwie, ale oprócz wesołych ogników w tych szaro-niebieskich oczach nie zauważyłam niczego więcej.
– Pasuje. Na dwie godziny, nie dłużej – zastrzegłam jeszcze.
– Dwie godziny, zrozumiałem.
Najchętniej znowu przywaliłabym mu miotłą za tą udawaną spolegliwość. Udawaną, bo to nie był mężczyzna, który pozwalałby sobą dyrygować. Chyba że miał w tym jakiś ukryty cel. Pełna podejrzeń, chciałam opuścić plac boju, lecz Konrad chwycił mnie za ramię, gdy go mijałam. Spojrzałam wrogo, w duchu postanawiając, że jeśli będzie próbował mnie pocałować, to pokażę pazurki, ale on tylko wcisnął w moją rękę drewniany trzonek miotły.
– Twoja broń. Wsiadaj i odlatuj.
– Dowcipniś – mruknęłam. Raźnym krokiem, bez oglądania za siebie, pomaszerowałam do domu. Ledwo przekroczyłam próg posesji, natknęłam się na pełną potępienia Dorkę.
– Kogo znowu usiłowałaś poderwać na metodę z epoki kamienia łupanego?
– Daj spokój. Hałasuje to bydlę dzień w dzień, oszaleć można. Niech sobie jeździ gdzie indziej.
– Chodzi ci o Konrada?
– Znasz go? – spytałam nieufnie.
– Która dziewczyna w naszej wsi go nie zna – powiedziała filozoficznie.
– Jaka tam wieś, pół metra do granicy z miastem.
– Tak? A kto narzekał kilka lat temu, że piejący kogut sąsiadów budzi go od rana?
– Nie czepiaj się. Dawno już zdechł. – Odłożyłam miotłę i udałam się do kuchni, żeby przygotować sobie coś do picia. – Umówiłam się z nim na kolację.
– Ty?! – Chyba po raz pierwszy w życiu widziałam moją siostrę tak zaskoczoną. – Mało ci było znajomości z jednym lekkoduchem, to teraz usiłujesz uwikłać się w drugą!
– Chcę wypróbować świeżo co nabyta wiedzę – odgryzłam się. – Obiecał mi, że jak się z nim umówię, to przestanie jeździć naszą ulicą.
– Jesteś nienormalna – Dorka przewróciła oczami. – I sądzisz, że na kolacji się skończy?
– A ty co myślisz? Że rzucę się na niego zrywając ubranie i charcząc – bierz mnie ogierze?
– Gabi! Znam przynajmniej tuzin dziewcząt, które chciały go usidlić. Rekordzistka spotykała się z nim trzy miesiące, przy czym po pierwszej upojnej nocce, ulotnił się bez pożegnania. Jest nie lepszy od Karola.
– Mówimy o tym samym facecie? – spytałam z powątpiewaniem. – Dołeczek w brodzie, barczysta sylwetka, krzywy nos? Nie wyglądał na Don Juana.
– Z pewnością o tym samym. Odwołaj kolację.
– Nie odwołam! – nieoczekiwanie się rozzłościłam. – Sądzisz, że niczego się nie nauczyłam? Że za mało cierpiałam, żeby zrozumieć?
– Cierpiałaś wystarczająco – Dorka ze smutkiem pogładziła mój policzek. – Dobrze, ale tym razem to ja dopilnuję, aby na jednym spotkaniu się skończyło. Tylko zdradź mi, gdzie schowałaś ten kij bejsbolowy?
Przytuliłam się do niej, chichocząc. Nie po raz pierwszy doszłam do wniosku, że siostra to jednak nie taki głupi wynalazek.
 

25 komentarzy:

  1. Babeczko, jesteś wspaniała! Wspaniale zapowiada się kontynuacja tego opowiadania ;) A mam pytanie czy Karol się jeszcze pojawi? Bo mam nadzieję, że tak i mimo wszystko będą razem :) Bardzo im kibicuje :D
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no. Się zapowiada:) Czekam na ciąg dalszy:)
    Pozdrawiam
    czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie chce żeby byla z tym pawianem(mam na myśli Karola) za raka krzywdę? Po za tym starego psa nowej sztuczki nie nauczysz, chcial sie puszczać to niech sie puszcza, nawet niech wyje z rozpaczy ale nie daj mu wrócić do Gabrysi
      plizzzz

      Usuń
  3. No no. Ładnie się zapowiada. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham Twoje opowiadania <3 <3
    Jesteś fenomenem!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieje, że Karol się pojawi jeszcze :-D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyczekiwałam Karola.... Mam nadzieję, że się pojawi, bo bez niego to nie to samo. Chociaż muszę przyznać, że płakałam ze śmiechu :)
    Czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieje, że pojawi się szybko. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam na kolejną część! ;-D

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem zawiedziona kontynuacja. Wiem, że już ja zaczęłas i nie sposób się wycofać, bo masa osób czeka na to od zakończenia poprzedniej serii. Dla mnie jednak to bezsens. Nie wszystko musi być powiedziane od A do Z, domysły nadają przestrzeni literaturze. Dojrzałas, widać to tez w literaturze. Z jednej strony świetnie, z drugiej... czegoś mi teraz brakuje. Mam nadzieje, ze nie zrobisz z tego ckliwej historii z cukierkowym zakończeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, nie no serio? Daj Babeczce szansę... Jak Ją znam to może jeszcze nieźle nawywijać... ma "Cholerka" talent i coś mi mówi, że dopiero się rozkręca... Będzie czad, zobaczycie... ;)

      Usuń
    2. A niech i zrobi cukierkowy koniec!

      Usuń
    3. Zgadzam się. Życie jest smutne dlatego przyda się takiej słodyczy ;)

      Usuń
  9. Babeczko KOCHAM Cię za Twoje CUDOWNE opowiadania. <3 Jesteś do tego stworzona.
    Dziękuję, że tak szybko dodałaś nową część Głupstwa. :-)
    Magda.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapomniałam dodać, że życzę Ci droga Babeczko szybkiego powrotu do zdrowia. :-)
    Magda.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaczyna się cudnie :D czekam :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Lejesz miód na moje oczy:D


    Zdrówka!:):*

    OdpowiedzUsuń
  13. Ciekawe kiedy Gabrysia spotka się z Karolem!? Moze na tej kolacji? Albo na ślubie siostry? ^^

    OdpowiedzUsuń
  14. Super Babeczko ;)
    Czy można Cie poprosić skoro to jest kontynuacja anie nowe opowiadanie o podlinkowanie poprzednich części tak jak to zawsze robisz ?
    Pozdrawiam
    Artur

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy o to chodzi, ale podlinkowałam ostatnią część pierwotnej wersji, bodajże X, bo tyle ich było.

      Usuń
    2. Babeczko jesteś Super :D

      Właśnie o to chodziło :))))
      Zawsze jak czytam kontynuację zaglądam do poprzedniej części (szczególnie jeśli ostatnio była dość dawno).
      Pozdrawiam
      Artur

      Ps. Cieszę się że wróciłaś i znów publikujesz swoje genialne opowiadania.
      Czytając je chciałoby się aby "słowo stało się ciałem" ;)

      Usuń
  15. Babeczko! Jesteś cudowna. Bardzo cieszę się, że jest kontynuacja Głupstwa. Mam nadzieję, że Karol pojawi się w dalszych częściach.

    Pozdrawiam, Aleksandra.

    OdpowiedzUsuń
  16. Babeczko! Dodaj następną część!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.